Pacjenci poza systemem

Gorsza wiadomość jest taka, że na razie darmowe będą tylko porady lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. Za porady specjalistów, badania diagnostyczne, leki wypisywane na receptę i oczywiście leczenie szpitalne przyjdzie płacić. Czasem bardzo słono.
 
W każdym oddziale NFZ to się zdarza
 
W mediach co kilka miesięcy pojawia się taka sama historia – zmieniają się tylko szczegóły: problem zdrowotny, osoba pacjenta, przyczyna braku ubezpieczenia zdrowotnego i suma, jaką musi zapłacić za leczenie. X. jeszcze jako uczennica szkoły średniej rozpoczęła leczenie choroby przewlekłej. Szkołę skończyła, dostała się na studia, kontynuowała terapię, wymagającą pobytów w szpitalu… A po kilkunastu miesiącach otrzymała wezwanie do zapłaty kilkudziesięciu tysięcy złotych. Bo ubezpieczenie, jakim była objęta jako ucząca się osoba niepełnoletnia, nie obowiązywało jej jako studentki. Rodzice, zaraz po maturze, powinni ją ponownie zgłosić do ubezpieczenia u swojego pracodawcy. Nie zgłosili. Ani Narodowy Fundusz Zdrowia, ani Zakład Ubezpieczeń Społecznych za nikogo formalności dopełnić nie mogą. Ot, przepisy. X. miała szczęście – urzędnikom udało się wymyślić sposób anulowania zadłużenia.
Szczęście w nieszczęściu miał też mężczyzna, który kilka lat temu został brutalnie zmasakrowany przez swojego „pracodawcę” i jego kompana. Ta sprawa odbiła się głośnym echem w całej Polsce, nie tylko dlatego, że bandyta biznesmen usiłował zabić swojego pracownika, który domagał się zapłaty (oczywiście pracował na czarno). Przez jakiś czas NFZ stał na stanowisku, że z powodu braku ubezpieczenia poszkodowany będzie musiał uregulować rachunek za specjalistyczne i bardzo drogie leczenie, a następnie dochodzić na drodze prawnej zwrotu kosztów od swoich oprawców. Krytyka, jaka spłynęła na publicznego płatnika, podziałała jak zimny prysznic – i w tym przypadku znalazło się rozwiązanie, bo ofiarę ubezpieczył gminny ośrodek pomocy społecznej.
Sytuacji, w których pacjentowi grozi obciążenie kosztami leczenia liczonymi w dziesiątkach tysięcy złotych, nie jest wiele, ale w każdym oddziale takie przypadki się zdarzają. W 2015 roku w oddziale świętokrzyskim rekordzista miał do zapłacenia 26 tys. zł za leczenie szpitalne, w łódzkim – 12 tys. zł.
 
Kulawy e-WUŚ
 
Fundusz może żądać od pacjentów pokrycia kosztów leczenia od 2013 roku, kiedy wszedł system e-WUŚ pozwalający na prostą identyfikację statusu pacjenta: ubezpieczony czy nie. Niestety, system roi się od błędów i wielu pacjentów wykazanych jako nieubezpieczeni de facto ubezpieczenie ma. Dlatego oddziały Narodowego Funduszu Zdrowia egzekucje zaległych rachunków za leczenie bez ubezpieczenia liczą raczej w dziesiątkach niż w setkach, natomiast wyjaśnianie sytuacji pacjentów, którzy świecą się w systemie e-WUŚ na czerwono (czyli jako nieposiadający ubezpieczenia) – w tysiącach.
Pacjent „czerwony”, który wie, że ma ubezpieczenie – a z jakichś powodów nie jest ono uwzględnione przez system – może podpisać oświadczenie, a poradnia czy szpital nie mają prawa odmówić świadczenia. W praktyce jednak w szpitalu planowe zabiegi czy operacje na podstawie oświadczenia się nie odbywają, natomiast działa ono w nagłych przypadkach, gdy pomoc jest konieczna ze względu na zagrożenie życia i zdrowia. NFZ weryfikuje następnie prawdziwość oświadczenia – w większości przypadków okazuje się, że rzeczywiście pacjent posiada ubezpieczenie lub trzeba dopełnić niewielkich formalności, by był nim objęty (NFZ uznaje fakt ubezpieczenia z datą wsteczną). Sytuacje, w których pacjent otrzymuje rachunek do uregulowania, biorąc pod uwagę liczbę udzielanych w publicznej służbie zdrowia świadczeń, zdarzają się więc w sumie rzadko, zwłaszcza jeśli uwzględnimy stosunkowo dużą liczbę – minister zdrowia szacuje ją na 2,5 miliona – osób nieobjętych ubezpieczeniem zdrowotnym.
 
Efekt uboczny śmieciówek
 
Skąd taka wysoka liczba nieubezpieczonych? Gdy kilkanaście lat temu powstawały przepisy dotyczące ubezpieczenia zdrowotnego, katalog tytułów do ubezpieczenia napisany został tak szczegółowo, że poza systemem mogła się znaleźć dosłownie garstka obywateli – najczęściej bezdomnych, dla których świadczenia miały być zresztą finansowane z budżetu państwa. Brak ubezpieczenia wtedy najczęściej był spowodowany właśnie błędami formalnymi, zaniedbaniem, nieznajomością przepisów. Prawdziwą plagą były nieubezpieczone dzieci – i to dzieci rodziców pracujących na etatach albo mających firmy. Rodzice zapominali o obowiązku zgłoszenia dziecka do ubezpieczenia, np. przy zmianie pracy. Małe dzieci, mały kłopot. Prawdziwość tego przysłowia sprawdza się w systemie ubezpieczenia zdrowotnego w zadziwiający sposób. Każde podjęcie pracy przez studenta (oczywiście na umowę, od której jest odprowadzona składka) powoduje, że automatycznie jest on wyrejestrowywany z ubezpieczenia, do którego został zgłoszony przez rodziców. Albo – po 26. roku życia – przez uczelnię (jeżeli student w ogóle zgłosił odpowiedni wniosek).
Gwałtowny wzrost liczby nieubezpieczonych to kwestia ostatnich kilku lat. Przyszedł rok 2009 i kryzys finansowy. Elementem strategii walki z nim była liberalizacja przepisów regulujących rynek pracy. W obawie przed dużymi redukcjami zatrudnienia politycy wręcz zachęcili pracodawców do zatrudniania pracowników – zwłaszcza młodych pracowników – na tzw. umowy śmieciowe. – Lepsza praca na umowę o dzieło niż bezrobocie, prędzej czy później bez prawa do zasiłku – przekonywali. Z roku na rok śmieciówek przybywało. O ile umowy-zlecenia są jednak oskładkowane, a więc pracownik na takiej umowie ma prawo do ubezpieczenia zdrowotnego, o tyle od umów o dzieło składek na ubezpieczenie zdrowotne się nie pobiera. A młodemu pracownikowi, który na rękę dostaje 1,2–1,5 tys. zł nie w głowie dobrowolne ubezpieczenie, za które trzeba zapłacić niemal 300 zł. To paradoks: zatrudnieni na śmieciówkach płacą podatki (nieduże, ale płacą), z publicznej służby zdrowia natomiast korzystać nie mogą.
– Dostęp do służby zdrowia powinien być prawem obywatelskim, równym dla wszystkich mieszkających w Polsce – uważa minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. Obiecuje, że zmiany w systemie ochrony zdrowia pójdą właśnie w tym kierunku. Od 2018 roku, gdy finansowanie świadczeń zdrowotnych przejmie budżet państwa, zniknie podział na ubezpieczonych i nieubezpieczonych.
 
Szybciej, bo prawdopodobnie już w wakacje, nieubezpieczeni zyskają dostęp do podstawowej opieki zdrowotnej. To znaczy – nie mając ubezpieczenia zdrowotnego, będzie można korzystać z przychodni POZ, ale również nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej i nie obawiać się, że Narodowy Fundusz Zdrowia wystawi za taką wizytę rachunek. Jednak wszystkie inne świadczenia nadal będą gwarantowane tylko dla tych, którzy mają ubezpieczenie zdrowotne. Wyjątek ten sam od lat: dzieci do 18. roku życia oraz kobiety w ciąży. Te dwie grupy mają ustawowo zagwarantowany dostęp do bezpłatnych świadczeń zdrowotnych (wizyty lekarskie, badania diagnostyczne, zabiegi i operacje).
 
 
Narodowy Fundusz Zdrowia jako windykator
 
Narodowy Fundusz Zdrowia może dochodzić pieniędzy za leczenie przez skarbówkę. Pieniądze mogą być ściągnięte z pensji, renty, emerytury, rachunku bankowego pacjenta. Gdy już dochodzi do egzekucji, do kosztów leczenia i odsetek dłużnik musi doliczyć koszty egzekucji – ok. 6 proc. kwoty głównej należności.

Udostępnij wpis:

Zapisz się na Newsletter

Bądź na bieżąco ze wszystkimi artykułami, tematami i wydarzeniami.

PROJEKT CHARYTATYWNY GLORIA VICTISspot_img
REKLAMAspot_img

Popularne

Podobne
Podobne

To już ostatni dzwonek by rozliczyć PIT! 

Koniec miesiąca zbliża się wielkimi krokami, a wraz z...

HoReCa – gastronomia ma problemy, hotele są w lepszej kondycji

Blisko 13,6 tys. obiektów noclegowych, restauracji i firm cateringowych...

Polacy w średnim wieku mają największe problemy finansowe

Zaległości konsumentów, widniejące w Krajowym Rejestrze Długów, wynoszą obecnie...

Miliardowy problem samorządów. Czy wybory coś zmienią?

Rosnące długi wobec samorządów stają się coraz większym problemem....