Rząd zgarnia całą pulę

Przykład jednego z największych polskich przedsiębiorstw, czyli lubińskiego KGHM, pokazuje, że państwo w poszukiwaniu pieniędzy na finansowanie bieżących wydatków nie tylko skłonne jest zarżnąć kurę znoszącą złote jajka, ale także zmienić zasady gry, tak, aby na tej kurze zarabiać nawet po jej śmierci.
Złote jajka
W 1997 roku Skarb Państwa przeprowadził jedną z największych akcji prywatyzacyjnych w historii Polski. Pod młotek poszło 36 proc. akcji zajmującego się wydobyciem miedzi i srebra KGHM. Na transakcji Skarb Państwa zarobił ponad 1,3 mld zł. Biorąc pod uwagę ówczesne wyniki finansowe koncernu (w 1997 roku zarobił na czysto 465 mln zł, a w kolejnych latach dość regularnie zdarzały mu się straty), całą akcję można uznać za spory sukces ówczesnego rządu. Rozochocona władza poszła więc za ciosem i w kolejnych latach pozbywała się kolejnych pakietów: 5,2 mln (2,6 proc.) akcji sprzedano na rzecz PZL Świdnik, 10,5 mln (5,25 proc.) akcji przejął PKO BP, a kolejne 20 mln (10 proc.) trafiło w ręce mniejszych inwestorów.
Nim ktoś w rządzie się spostrzegł, cała zarobiona w ten sposób gotówka została wydana na finansowanie bieżących wydatków budżetowych, a udział Skarbu Państwa w wydobywczej spółce obniżył się ze 100 proc. do niespełna 32 proc. Traf chciał, że chwilę później na światowych parkietach rozpoczęła się gwałtowna hossa, a ceny miedzi (czyli surowca, który stanowi dla KGMH najważniejsze źródło przychodów) poszybowały w górę. Wyższe ceny surowca korzystnie wpłynęły na wyniki finansowe spółki. W 2010 roku zysk netto koncernu przekroczył 4,7 mld zł, czyli 10 razy tyle, ile w momencie prywatyzacji, a rok później wspomagany sprzedażą udziałów w telekomunikacyjnym Polkomtelu KGHM zarobił astronomiczne 11,1 mld zł.
Zarzynanie kury
Widząc rosnące zyski i ceny akcji (wartość giełdowa przedsiębiorstwa w 2012 roku przekroczyła 30 mld zł), rząd zapewne pożałował swojej decyzji o wcześniejszej sprzedaży posiadanego majątku. Zamiast czerpać zyski wyłącznie dla siebie jak przed 1997 rokiem, teraz większość musiał oddawać pozostałym właścicielom (w ich rękach od 2010 roku pozostaje ponad 68 proc. akcji). Szybko jednak znalazł korzystne dla siebie rozwiązanie. W 2011 roku ówczesny premier Donald Tusk podczas swojego exposé zapowiedział wprowadzenie podatku od wydobycia niektórych kopalin. Pod słowem „niektórych” kryły się głównie miedź oraz srebro, czyli dokładnie to, co wydobywa KGHM. W ciągu kolejnych dwóch dni po sejmowym wystąpieniu Tuska kurs akcji wydobywczej spółki spadł o kilkadziesiąt procent. Nowa danina oznaczała bowiem znacznie mniejsze zyski i zdecydowanie większe ryzyko inwestycyjne. Temat zniesienia podatku w swoich przedwyborczych deklaracjach podjęła obecna ekipa rządząca, czyli PiS. Na razie skończyło się jednak jedynie na zapowiedziach.
 
W 2012 roku, czyli pierwszym, w którym obowiązywał podatek, lubiński koncern odprowadził w sumie aż 1,6 mld zł. Rok później było to już prawie 1,9 mld zł. Taka danina to dla rządu bardzo wygodne rozwiązanie – ma zagwarantowaną stałą pulę środków, niezależnie od tego, czy spółka osiąga zyski czy też nie. Mniej pieniędzy musi też oddawać pozostałym udziałowcom, ponieważ podatek obniża zysk, jaki osiąga KGHM. Taki mechanizm szczególnie dobrze sprawdza się w słabszych latach. W ubiegłym roku koncern wykazał ponad 5 mld zł strat, ale dzięki podatkowi od wydobycia kopalin budżet państwa i tak na nim zarobił.
To jednak nie koniec. Chociaż z powodu ogromnych strat nie było czego między akcjonariuszy dzielić, dywidenda i tak zostanie wypłacona. Źródło pieniędzy: zyski z lat poprzednich. Za inicjatywą zgłoszoną przez zarząd spółki opowiedziała się zdecydowana większość akcjonariuszy – zarówno przedstawiciele Skarbu Państwa, jak i mniejszościowi udziałowcy. Tym sposobem w połowie lipca rozdysponowano pomiędzy posiadaczy akcji w sumie 300 mln zł, z czego prawie 100 mln zł trafiło do kasy państwa.
Martwa kura też dobra
Obecnie rząd wypompowuje pieniądze z KGHM na trzy różne sposoby: dywidenda, podatek od wydobycia srebra i miedzi i podatek dochodowy CIT, czyli ten, który płacą przedsiębiorstwa. Do tego dochodzą jeszcze zyski zatrzymane, które zamiast być wypłacone akcjonariuszom, pozostają w kasie spółki na kolejny rok. W zamyśle te pieniądze mają być wykorzystane do finansowania inwestycji, jednak – jak pokazuje praktyka – zdarza się, że idą na wypłatę dywidend w latach późniejszych.
W latach 2012–2013 przychody budżetowe z trzech wymienionych źródeł (dywidenda, CIT oraz podatek od kopalin) przekraczały 3 mld zł rocznie. W kolejnym roku było już jednak nieco gorzej, a w 2015 roku nastąpiło całkowite załamanie. Dwa z trzech źródeł finansowania, tj. podatek CIT oraz dywidenda (co prawda została wypłacona, ale jak wspomniałem, nie z bieżących zysków, ale ze zgromadzonych wcześniej rezerw) zupełnie wyschły. Kura znosząca złote jajka została zarżnięta.
Mimo to dzięki podatkowi od wydobycia kopalin Skarb Państwa nie pozostał z pustymi rękami. Kiedy do pozostałych akcjonariuszy, którzy przecież są w zdecydowanej większości, trafiło za ubiegły rok niewiele ponad 200 mln zł, rząd wydrenował z KGHM w sumie prawie 1,6 mld zł. Stanowi to wymowny przykład na to, że robiąc interesy z państwem, trzeba wziąć pod uwagę nierówność stron.
***
Jak państwo skubie firmy
Ponieważ państwowy majątek, który jeszcze nadaje się do sprzedaży, gwałtownie się kurczy, rząd coraz częściej próbuje zapewnić sobie dodatkowe źródła przychodów w inny sposób. Po opodatkowaniu KGHM przyszła kolej na branżę finansową. Po tym gdy Skarb Państwa wyprzedał się z większości, bo ponad 70 proc., akcji PKO BP, a ten w ubiegłym roku wykazał najniższy zysk od siedmiu lat, od lutego tego roku rząd Prawa i Sprawiedliwości obciążył bank podatkiem bankowym. Dzięki temu zagwarantował sobie stały dopływ gotówki w wysokości okrągłego miliarda złotych rocznie.
Podobny schemat zastosowano wobec PZU: sprzedaż części udziałów holenderskiemu Eureko, potem prywatyzacja na giełdzie (jeszcze za poprzedniego rządu), a kiedy w państwowych rękach pozostało zaledwie 35 proc. akcji – objęcie PZU podatkiem bankowym. Polski sektor finansowy to przecież nie tylko PKO BP i PZU, ale także m.in. kilkanaście innych dużych banków komercyjnych, które podatek muszą płacić, strumień przychodów, jakie zapewnił sobie dzięki temu rząd, wyniósł ok. 5 mld zł rocznie. Oznacza to, że rząd zabrał bankom i ubezpieczycielom ok. jednej trzeciej wszystkich zarabianych przez nie pieniędzy.
Następny w kolejce do opodatkowania jest handel detaliczny. Jeśli ustawa wejdzie w życie w takiej postaci, w jakiej jest obecnie projektowana – supermarkety spożywcze czy sklepy z elektroniką oddadzą państwu w sumie ok. 2 mld zł.
 

Udostępnij wpis:

Zapisz się na Newsletter

Bądź na bieżąco ze wszystkimi artykułami, tematami i wydarzeniami.

PROJEKT CHARYTATYWNY GLORIA VICTISspot_img
REKLAMAspot_img

Popularne

Podobne
Podobne

To już ostatni dzwonek by rozliczyć PIT! 

Koniec miesiąca zbliża się wielkimi krokami, a wraz z...

HoReCa – gastronomia ma problemy, hotele są w lepszej kondycji

Blisko 13,6 tys. obiektów noclegowych, restauracji i firm cateringowych...

Polacy w średnim wieku mają największe problemy finansowe

Zaległości konsumentów, widniejące w Krajowym Rejestrze Długów, wynoszą obecnie...

Miliardowy problem samorządów. Czy wybory coś zmienią?

Rosnące długi wobec samorządów stają się coraz większym problemem....