Bez przegapienia

W 1990 roku Adam Krzanowski przerwał studia i wyjechał do USA zarobić na życie. Nie miał na początku szczęścia, bo przez wiele tygodni nie mógł znaleźć żadnej stałej pracy.
– Pieniądze się kończyły i zamierzałem już wracać – opowiada. Wtedy znalazł w gazecie ogłoszenie niewielkiej nowojorskiej firmy Wythe, produkującej krzesła do restauracji. Potrzebowali kogoś do rozładowywania towaru z samochodów. Zahaczył się. I szybko piął się po szczeblach kariery. Po dwóch latach był już menedżerem w niewielkiej fabryczce. Przed powrotem do Polski poszedł pożegnać się z właścicielem Henrym Sternem. Powiedział mu wtedy, że chciałby kupować produkowane przez niego krzesła i sprzedawać w Polsce.
– Mam lepszy pomysł – odpowiedział wtedy Stern. – Zróbmy to razem.
Tak narodził się światowy potentat w produkcji krzeseł biurowych – krośnieńska grupa Nowy Styl założona przez braci Adama i Jerzego Krzanowskich oraz Henry’ego Sterna.
Zarabiali od małego
Adam Krzanowski mówi, że gdyby nie krzesła na pewno prowadziłby z bratem inny biznes, bo od najmłodszych lat ich marzeniem było posiadanie własnej firmy i zarabianie wielkich pieniędzy.
Już w podstawówce handlowali naklejkami, które z krośnieńskiej huty szkła przynosił ich ojciec. Potem próbowali otworzyć w domu rodziców lodziarnię, sprzedawali zdjęcia z własnej ciemni, handlowali magnetowidami przywożonymi z Berlina Zachodniego. Zawsze zgodnie, zawsze razem.
– To było dla nas naturalne – mówi Adam – że jeśli stworzymy firmę, to będziemy ją prowadzić razem. Nie wiadomo było tylko, co to będzie.
Przypadek
Adam pewnego dnia wysłał bratu ze Stanów Zjednoczonych katalogi firmy, w której pracował. Jerzy prowadził wtedy w Krośnie niewielki bar z fast foodami przy basenie kąpielowym. Obejrzał zdjęcia z katalogu Wythe i zapytał brata, czy mogliby robić coś podobnego w Polsce. Jerzy miał wtedy 22 lata, Adam – 26.
Gdy starszy brat wrócił z Ameryki, Jerzy czekał na niego z już zarejestrowaną w Krośnie ich wspólną firmą. To, co podpatrzył Adam w Ameryce, postanawiają przenieść na polski grunt.
Do Krosna przylatuje z Nowego Jorku Henry Stern. Chce sprawdzić, z kim ma współpracować. Poznaje Jurka i odwiedza rodziców braci. To właśnie wtedy Henry Stern zrobił interes życia, inwestując w biznes dwóch chłopaków z Polski.
Szczęście
Stern urodził się w Czechosłowacji. Podczas wojny trafił do Oświęcimia, a stamtąd do obozu w głębi Niemiec. Po wojnie wyemigrował do Francji, potem do Stanów Zjednoczonych. W latach 50. zaczynał od zera, tworząc firmę produkującą krzesła. Specjalizował się w produkcji krzeseł do restauracji i kawiarni. Przez wiele lat to zapewniało dostatni byt jemu i jego rodzinie. Ale gdy amerykański rynek zalała chińska produkcja, jego przedsiębiorstwo podupadło.
– Można powiedzieć, iż to on był szczęśliwcem, że nas wtedy spotkał – mówi Jerzy. – Dostrzegł w nas potencjał, zaufał nam i dzięki temu jest udziałowcem jednej z największych na świecie fabryk produkujących krzesła, która ma dzisiaj miliardy złotych rocznego obrotu.
Stern w spółce braci miał 40 proc. udziałów.
Dał firmie know-how, swoje świetne kontakty w świecie, szczególnie we Włoszech, i dzięki jego rekomendacjom Krzanowscy mogli zacząć działać na wielką skalę.
– Gdy na starcie brakowało nam pieniędzy, on zagwarantował dostawcom z Włoch, którzy nas przecież nie znali, że ręczy za naszą uczciwość i wiarygodność – mówi Adam. – Najczęściej spotykaliśmy się z nim we Włoszech, gdzie kupowaliśmy ramy i siedziska do krzeseł.
Stern jest udziałowcem idealnym. Nie wtrąca się, nie narzuca swojej woli, pozwala się firmie rozwijać według założeń braci. On te wysiłki wspiera, doradza, pomaga.
– Zawsze starał się być użyteczny – dodaje Adam. Henry Stern dostawał dywidendę od swoich udziałów, a gdy skończył 85 lat, wycofał się i przekazał je synowi Ronaldowi.
Wystarczy byle jaki magazyn
Kiedy Stern produkuje tapicerowane krzesła, głównie do restauracji i kawiarni na rynek amerykański, Krzanowscy znajdują dla siebie w 1992 roku niszę. W wychodzącej z komunizmu Polsce powstają tysiące firm. Potrzebują biurek, szaf i krzeseł! Choć trudno w to uwierzyć, nikt ich w Polsce wtedy nie produkował. Wszystkie były importowane.
Krzanowscy wynajmują stary magazyn od bankrutującej Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska w Jedliczu. Śmierdzi w nim nawozami sztucznymi, nie ma prądu ani ogrzewania. Ręce grabieją przy pracy. Stawiają więc prymitywny piec, by trochę ogrzać pomieszczenie. Na początek produkują trzy modele krzeseł. Metalowe ramy przywożą z Włoch i dorabiają do nich siedziska. Krzesła składa siedem osób, czyli cała rodzina Krzanowskich: żony braci, teściowie, wujkowie, ciotki. Firma jest niewielka, więc wszyscy zajmują się produkcją i ładowaniem towaru na samochód. Adam jeździ po okolicy swoim czerwonym polonezem i sprzedaje krzesła, gdzie się tylko da.
Pierwszą zimę udaje im się przetrzymać w pomieszczeniach GS. Popyt jest jednak tak wielki, że wiosną muszą szukać większych pomieszczeń. Przenoszą się do krośnieńskich zakładów naprawy sprzętu lotniczego. Panują tu znacznie lepsze warunki niż w Jedliczu.
Korzystne paradoksy
Okazało się, że produkcja metalowych krzeseł w Polsce była trzy razy tańsza niż krzeseł drewnianych, nawet przy wysokich cłach, kursach walut i podatkach. Natomiast ich cena na rynku była dwa, trzy razy wyższa niż krzeseł drewnianych.
Na swoje produkty narzucili 60-proc. marżę, a i tak byli najtańsi na rynku. W mig sprzedawali wszystko, co wyprodukowali. – Pomyśleliśmy, że głupotą jest kupować gotowe krzesła, na które trzeba czekać osiem tygodni, skoro można importować komponenty, samemu je składać i zarabiać jeszcze więcej. Znaleźliśmy własną niszę rynkową i zbudowaliśmy biznes wokół czegoś, czego nikt wcześniej w Polsce nie robił. Konkurenci byli daleko w tyle – opowiadał Jerzy Krzanowski. Gdy bracia zaczęli montować krzesła, oni wciąż sprzedawali gotowe, importowane wyroby i zanim się zorientowali, było za późno. Wypadli z rynku.
Kilkadziesiąt milionów rocznie
Już po pierwszych kilku miesiącach działalności firma Krzanowskich zarobiła kilkadziesiąt milionów złotych, a w latach następnych zyski nie spadały poniżej 30 mln zł rocznie.
Od początku był też jasny podział obowiązków między braćmi. Jerzy jest od podatków, księgowości, spraw pracowniczych, prawnych i finansowych. Adam, który podpatrywał Sterna w Nowym Jorku, odpowiada za organizację produkcji i jakość. Zna dobrze angielski, więc zajmuje się sprzedażą towaru za granicę.
Dziś spółka braci Krzanowskich ma ćwierć wieku i jest jednym z największych producentów, nie tylko krzeseł, ale i mebli biurowych w Europie. Sprzedaje swoje towary do ponad 60 krajów świata, produkując rocznie 8 mln sztuk krzeseł i innych mebli biurowych. Za granicą ma też swoje przedstawicielstwa.
Błąd biznesowy
Gdy wszystko szło jak z płatka, zainwestowali 130 mln zł w najnowocześniejszą fabrykę parkietu panelowego Baltic Wood. – I to był błąd, bo to była branża, której w ogóle nie znaliśmy – mówi Jerzy. – Musieliśmy wejść na rynek, o którym niewiele wiedzieliśmy. Nie mieliśmy też do tego serca, bo dla nas najważniejsze były krzesła. Był to taki podręcznikowy przypadek: jak idzie ci za dobrze, to tracisz czujność i popełniasz błąd.
Zamiast pakować się w panele, powinniśmy już wtedy zbudować nowoczesną fabrykę mebli biurowych.
Krzanowscy nigdy nie myśleli o tym, by wykupić Sternów i przejąć w całości firmę.
– Po co? – mówi Krzanowski. – Albo przeznaczymy pieniądze na wykup naszego wspólnika, albo na rozwój firmy. Woleliśmy ją rozwijać ze Sternami niż bez nich. Co z tego, że będziemy mieli 100 proc. udziałów w firmie, która będzie znacznie mniejsza, bo musielibyśmy wcześniej mnóstwo pieniędzy wydać na wykup ich udziałów. Lepiej te pieniądze przeznaczyć na rozbudowanie interesu. A Sternowie w żaden sposób ich nie ograniczali.
Bracia od początku się umówili, że nie będą przejadać zysków, tylko je reinwestować.
– To wynikało z naszego wychowania i podejścia do życia – wyjaśnia Adam.
Dziś Jerzy mieszka w Krośnie, a Adam w Krakowie.
Widują się kilka razy w roku na imprezach rodzinnych i dwa razy w miesiącu na spotkaniach zarządu.
 
 
Istotą przedsiębiorczości nie jest innowacyjność, lecz osiąganie zysku, bo bez tego przedsiębiorstwo upadnie – powiedział „Eurogospodarce” prof. dr hab. Jerzy Cieślik dyrektor Centrum Przedsiębiorczości w Akademii Leona Koźmińskiego
Twierdzenie, że rozwój oparty na imitacji jest zły, a rozwój wynikający z wdrażania oryginalnych innowacji jest dobry, to pogląd fałszywy. Z perspektywy przedsiębiorstwa strategia imitacyjna nie jest gorsza, a w wielu wypadkach lepsza niż strategia oparta na oryginalnych rozwiązaniach. Jeśli więc namawiamy polskich przedsiębiorców do budowania laboratoriów i angażowania się w kosztowne prace B+R, musimy mieć pewność, że nie przeczy to ich zdroworozsądkowej biznesowej kalkulacji. Dlaczego ryzykować kosztowne nakłady na badania i rozwój, skoro dobrze przemyślana strategia imitacyjna może się okazać i tańsza, i bardziej skuteczna, zapewniając szybciej wyższy zysk? – zauważa prof. Jerzy Cieślik
Post scriptum:
Nie wiemy, jaki będzie ciąg dalszy tej historii. M.in. jednego z właścicieli firmy Nowy Styl w maju zatrzymało Centralne Biuro Antykorupcyjne. Jakkolwiek się sprawy potoczą, początek wart jest opowiedzenia

Udostępnij wpis:

Zapisz się na Newsletter

Bądź na bieżąco ze wszystkimi artykułami, tematami i wydarzeniami.

PROJEKT CHARYTATYWNY GLORIA VICTISspot_img
REKLAMAspot_img

Popularne

Podobne
Podobne

Polski rynek pracy. Zatrzymanie pracujących obywateli Ukrainy nie wystarczy

Legalność pobytu obywateli Ukrainy w Polsce ma zostać przedłużona...

Uchodźcy na rynku pracy

Norwegia jest jednym z europejskich liderów, która rozwija różnorodne...

Będzie większy wybór mieszkań, ale ceny wzrosną – prognozy na II kwartał 2024

Zła informacja dla kupujących jest taka, że ceny mieszkań...

Dlaczego warto zatrudniać freelancerów?

Około 20% firm zarejestrowanych na miedzynarodowym portalu Freelancehunt.com zatrudnia...