Pieniądze na rowerach

Kiedy w Paryżu zabrzmiał ostatni gwizdek mistrzostw Europy w piłce nożnej, zawodnicy rywalizujący na trasie największego wyścigu kolarskiego na świecie – Tour de France – mieli w nogach już dziewięć etapów oraz ponad 1,6 tys. przejechanych kilometrów.  Dwa tygodnie później, w sumie po 21 dniach walki oraz po pokonaniu przeszło 3,4 tys. km dotarli do francuskiej stolicy, a my poznaliśmy zwycięzcę. Chris Froome w nagrodę za swój – triumfator Wielkiej Pętli – bo tak popularnie określa się Tour de France, stojąc na podium na Polach Elizejskich odebrał nie tylko okazały puchar, ale także czek na 450 tys. euro.
Prawie jak piłkarz
W porównaniu ze zwycięską drużyną Euro 2016 (łącznie aż 27 mln euro) to mało. To także dość skromne pieniądze w stosunku do tego, ile zarabia się w tenisie. Zwycięzca czerwcowego French Open – Novak Djoković – za swoją grę zgarnął aż 2 mln euro. Kiedy jednak weźmiemy pod uwagę, że nagrody w piłkarskich turniejach odbiera nie jeden zawodnik jak w kolarstwie, a kilkadziesiąt osób (kadra na Euro liczy 22 zawodników) okaże się, że pieniądze w peletonie wcale nie są takie małe. Co istotne – podstawowym źródłem dochodów najlepszych zawodników nie są wcale nagrody w wyścigach, ale pensje wypłacane przez drużyny, które reprezentują. Te w wielu przypadkach dorównują lub nawet przewyższają uposażenia piłkarzy. Grupa asów peletonu ma podpisane kontrakty opiewające od 2 do przeszło 4 mln rocznie. Do grona najlepiej uposażonych zalicza się także Polak Michał Kwiatkowski. Według zestawienia „Super Expressu” mistrz świata z 2014 roku zarobił w ubiegłym roku równowartość 9,5 mln zł, co uplasowało go w pierwszej ósemce najbogatszych polskich sportowców (ranking z astronomicznym wynikiem 55 mln zł wygrał Robert Lewandowski). W tym roku na konto młodego kolarza może wpłynąć jeszcze większa kwota. Od stycznia 2016 roku reprezentuje barwy najbogatszego zespołu kolarskiego świata, czyli brytyjskiego Sky. Nieoficjalnie wiadomo, że za sam podpis na kontrakcie zawodnikowi wypłacono aż 1 mln euro. Na jeszcze więcej niż Kwiatkowski liczyć mogą zwycięzca Tour de France z poprzedniego sezonu Brytyjczyk Chris Froome (również Sky) oraz aktualny mistrz świata – Słowak Peter Sagan. Ten pierwszy ma podpisany trzyletni kontrakt opiewający w sumie na niebagatelne 14 mln euro. Z kolei Sagan na sezon 2017 podpisał kontrakt z ekipą Bora-Hansgrohe. Nieoficjalnie mowa jest o 5 mln euro za rok jazdy dla niemieckiego zespołu.
Kolarz żyje w komforcie, tenisista w stresie
Jeśli tenisista chce zarobić na chleb – musi te pieniądze wywalczyć na korcie. Jeśli np. z powodu kontuzji nie będzie mógł grać, jego portfel pozostanie pusty. Względny spokój finansowy mają jedynie najlepsi. Ci oprócz turniejowych nagród mogą także liczyć na wpływy z kontraktów reklamowych. W przypadku czołówki jest to zresztą nawet więcej, niż są w stanie wygrać w turniejach. Według zestawienia „Forbes” w 2015 roku serbski zawodnik Novak  Djoković zarobił za swoją grę 17,2 mln dol. Przeszło 30 mln dol. dostał od sponsorów. W przypadku 12. na liście najbogatszych Czeszki Petry Kvitovej kontrakty reklamowe odpowiadały już tylko za niespełna jedną czwartą łącznych dochodów. Duże pieniądze w tenisie zarabiają zresztą tylko nieliczni. Ci słabsi ciułają grosz do grosza. Przykładowo Evgeny Donskoy zamykający pierwszą setkę rankingu najlepiej zarabiających tenisistów  ATP Tour Money Leaders w ciągu ostatnich 12 miesięcy ugrał na korcie równowartość 135 tys. euro, a okupujący pozycję numer 200 Matthew Ebden wzbogacił się jedynie o 40 tys. euro.
Tymczasem czołówka kolarzy ma znacznie bardziej komfortowe warunki pracy. Na ich konta – niezależnie od tego, co aktualnie robią i jakie osiągają wyniki – wpływa stałe comiesięczne wynagrodzenie. Dopiero  gdy totalnie zawalą sezon, nie mogą liczyć na prolongatę umowy. Zanim jednak do tego dojdzie (najlepsi podpisują nawet czteroletnie kontrakty) mają pełen luksus finansowy i mogą koncentrować się jedynie na treningach i startach w zawodach.
Liderzy zarabiają krocie, pomocnicy – grosze
Jak policzyła firma doradcza Ernst & Young, już w 2012 roku przeciętne wynagrodzenie zawodnika ekipy Pro Team (odpowiednik piłkarskiej Ligi Mistrzów) wyniosło ponad 260 tys. euro za sezon (ok. 1,1 mln zł). Według szacunków serwisu Cycling Tips w ubiegłym roku mogło być to już ponad 300 tys. rocznie (1,3 mln zł). Należy jednak pamiętać, że jest to jedynie średnia obejmująca gaże wypłacane dla ponad 500 kolarzy jeżdżących dla jednej z 18 ekip Pro Team. W rzeczywistości nie wszyscy mogą liczyć na tak hojne wynagrodzenia, jakie otrzymują najlepsi. Kiedy garstka asów peletonu zarabia wielomilionowe kwoty, kolejnych kilkunastu czy najwyżej kilkudziesięciu zawodników, którzy potrafią wygrywać mniej prestiżowe wyścigi ze światowego kalendarza, takie jak chociażby Tour de Pologne (za zwycięstwo przysługuje 2,5 razy mniej punktów rankingowych niż w Tour de France, a nagroda główna to samochód o wartości 20 tys. euro, a nie czek na 450 tys. euro) zarabia już mniej, bo od 800 tys. do 1,5 mln euro. Według osób nieoficjalnie wypowiadających się dla serwisu SkySport w tym przedziale mieszczą się wynagrodzenia m.in. Brytyjczyka Gerainta Thomasa (na koniec maja 2016 roku – numer 33. światowego peletonu) oraz Irlandczyka Daniela Martina (numer 44.). Do tego grona zalicza się także Polak Rafał Majka (numer 54. w rankingu UCI World).
Jeszcze mniejsze są z kolei uposażenia tzw. domestiques (do tego grona zalicza się około 100 zawodników), czyli kolarzy pełniących na trasie rolę pomocników dla liderów swoich zespołów. Wykonują ciężką pracę, nadając tempo na początkowych lub końcowych kilometrach trasy, pobierają bidony z aut technicznych, po czym dowożą je swoim kolegom z ekipy. Rozliczani są nie za miejsce osiągnięte na mecie, ale za to, jak spisali się na trasie. Jeśli faworyt danego zespołu przebije koło, a nie ma czasu, aby zabrać je z samochodu serwisowego jadącego za kolarzami, taki domestique ma obowiązek oddać mu swoje własne koło lub nawet cały rower. Za dobre wywiązanie się ze swoich zadań mogą liczyć na kontrakt w wysokości 200–800 tys. euro rocznie. Funkcję pomocnika dla najlepszych kolarzy świata pełnił w swojej karierze m.in. Polak Sylwester Szmyd (w latach 2006 – 2012 regularnie plasujący się w drugiej setce rankingu najlepszych kolarzy świata). Zawodnik podczas swojej kariery asystował przy sukcesach Ivana Basso czy Vincenzo Nibalego odnoszonych m.in. na trasach Giro d’Italia. Jednak kiedy w 2013 roku trafił do jednego z najsilniejszych zespołów w peletonie, hiszpańskiego Movistar, nie zyskał uznania kierownictwa ekipy. Zamiast być prawą ręką dla swoich liderów, Szymd nie dostał powołania na najważniejsze wyścigi. Przez dwa lata zamiast się ścigać – jedynie trenował lub startował w imprezach niższej rangi. Po odejściu z hiszpańskiej ekipy żartował później w wywiadach, że w przeliczeniu na liczbę wyścigów, w których brał udział, był prawdopodobnie najlepiej wynagradzanym kolarzem świata.
Oprócz wynagrodzenia otrzymywanego od zespołu do zdobycia są także nagrody w poszczególnych wyścigach. Najlepszym udaje się w ciągu roku zarobić w ten sposób kolejne kilkaset tysięcy euro. Tym słabszym – kilkadziesiąt (według serwisu CM zawodnik numer 130 światowego rankingu  Julien Simon w ciągu ostatnich dwóch sezonów zarobił w sumie prawie 60 tys. euro).
Podsumowując: po uwzględnieniu zdobytych nagród na naprawdę dobre pieniądze w kolarstwie, wynoszące przynajmniej 150 tys. euro rocznie (660 tys. zł) liczyć może grupa około 200–250 zawodników. Dla porównania – grono tak dobrze zarabiających tenisistów (i to nie uwzględniając kosztów, które ponoszą na treningi i udział w turniejach) jest przynajmniej o jedną trzecią mniejsze.
Debiutant w peletonie jak kasjer w hipermarkecie
Kolarze, którzy dopiero zaczynają swoją zawodową karierę, tak dużych pieniędzy nie otrzymują. Ich pierwszy kontrakt w większości przypadków opiewa na kwotę równą lub niewiele niższą niż minimum ustalone przez Międzynarodową Unię Kolarską (UCI). W przypadku ekip Pro Team jest to 30 tys. euro rocznie. Na poziomie Pro Continental już tylko 25 tys. euro na sezon. Dla kolarzy, którzy podpisują drugi i następny zawodowy kontrakt, minimum jest o 20 proc. wyższe. Według raportu Ernst & Young i UCI co siódmy zawodnik dostawał wynagrodzenie równe lub bliskie minimalnemu, co oznacza że była to grupa około 150 kolarzy (w sumie na poziomie Pro Team lub Pro Continental ściga się około tysiąca zawodników).
Na trudną sytuację tzw. neo-pro, czyli kolarzy-debiutantów oraz zawodników, którzy jeżdżą za minimalne stawki, zwraca uwagę jeden z najlepszych polskich zawodników Bartosz Huzarski. Ścigający się dla niemieckiego zespołu Bora-Argon kolarz zauważa, że po opłaceniu podatków oferowane minimum stanowi równowartość niespełna 8 tys. zł miesięczne. Na polskie realia to dużo. Na zagraniczne już nie. Tamtejsze koszty życia są znacznie wyższe niż u nas, a podobne lub niewiele niższe wynagrodzenia otrzymują m.in. kasjerzy w supermarketach Lidl czy Tesco.
Albo dużo, albo nic
Sponsorzy chętnie inwestują w kolarstwo, ale tylko w to na najwyższym poziomie. W sumie w 2012 roku na finansowanie 40 ekip zaliczanych do grona Pro Team oraz Pro Continental przeznaczyli ponad 320 mln euro. Średnio – po 8 mln euro na każdy zespół. Najbogatsze teamy, takie jak Movistar BMC czy Etixx-Quick Step, dysponują trzykrotnie większymi budżetami, a w przypadku Sky nieoficjalnie mowa jest aż o 40 mln euro rocznie (dla porównania budżet tegorocznego finalisty piłkarskiej Ligi Mistrzów Atletico Madryt to według Deloitte 120 mln euro). Wydane pieniądze zwracają się jednak z nawiązką. Przeciętna ekipa kolarska startuje w ciągu roku w ponad setce wyścigów. Niemal wszystkie transmitowane są w telewizji, a logo oraz nazwa wypowiadana przez komentatora przewija się w relacjach setki razy. Gdyby spróbować wykupić reklamę telewizyjną, która zapewniałaby taki sam efekt promocyjny, trzeba by wydać na ten cel ponad 1,5 mld euro – wyliczyło EY. Oznacza to, że każda złotówka zainwestowana w sponsoring kolarstwa na najwyższym poziomie zwraca się aż pięciokrotnie.
Największe kokosy zbija się oczywiście podczas Tour de France. Według informacji firmy AG2R inwestującej w kolarstwo 10 mln euro na sezon wygrana jej zawodnika Christophe Riblona na jednym z kluczowych etapów francuskiego wyścigu w 2013 roku przyniosła zwrot w wysokości 15 mln euro. Całoroczna inwestycja zwróciła się z nawiązką w ciągu zaledwie jednego dnia, a jak ustaliła firma TNF Sofres, w ciągu całego sezonu wartość łącznych korzyści marketingowych, jakie odniósł AG2R sięgnęła prawie 100 mln euro. Oznacza to niemal 10-krotny zwrot zainwestowanych pieniędzy.
Polskie podwórko                                                                           
W sezonie 2016 ze światowymi potentatami rywalizują także dwie polskie ekipy – CCC Sprandi Polkowice oraz Verva-Active Jet. Pierwsza w gronie zespołów Pro Continental występuje już od kilku sezonów. Druga jest tegorocznym debiutantem. Obie jak na krajowe warunki zapewniają kolarzom znakomite standardy, o których zawodnicy jeżdżący w innych polskich zespołach mogą jedynie pomarzyć. Finansowany przez właściciela odzieżowego CCC i przez sympatyka kolarstwa Dariusza Miłka polkowicki zespół dysponuje budżetem rzędu 14,5 mln zł (to mniej więcej tyle, ile według „Przeglądu Sportowego” mają biedniejsze kluby piłkarskiej ekstraklasy). Ile pieniędzy ma druga z polskich drużyn? Przed rokiem dyrektor sportowy grupy Piotr Kosmala mówił, że marzy o 10 mln zł. Czy po dołączeniu silnego sponsora, jakim jest PKN Orlen (jako tytularny sponsor występuje od stycznia tego roku), cel udało się zrealizować? Tego nie wiadomo.
Tajemnicą są także wynagrodzenia zawodników ścigających się w polskich ekipach. Jedna z osób z otoczenia teamu Verva-Active Jet nieoficjalnie mówi o kwotach od kilku (w przypadku kolarzy-pomocników) do 20 tys. zł miesięcznie (liderzy). W przypadku CCC Sprandi Polkowice matematyka podpowiada, że przeciętny kolarz tej ekipy musi zarabiać kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Zakładając, że ok. dwóch trzecich budżetu (takie dane dla ogółu zespołów zawodowych podaje Ernst & Young) trafia na wynagrodzenia, to do podziału jest 9 mln zł. Ta pula rozdysponowywana jest nie tylko pomiędzy 27 kolarzy, ale też ponad 20 osób ekipy technicznej. Liderzy, tacy jak Maciej Paterski czy Włoch Davide Rebellin, mogą zapewne liczyć na więcej.
Tak duże pieniądze w zupełności wystarczają, aby zdominować polskie podwórko. Na zagraniczną konkurencję to jednak za mało. Na koniec maja 2016 roku w rankingu najlepszych zespołów pod względem liczby punktów zdobytych w poszczególnych wyścigach opracowanym przez serwis Pro Cycling Stats w gronie 40 zawodowych ekip (wspólny ranking dla Pro Team i Pro Continental) polkowiczanie byli dopiero na 29. pozycji, natomiast kolarze sponsorowani przez państwowy Orlen byli na trzecim miejscu od końca. Mając do dyspozycji kilka–kilkanaście milionów złotych możemy co prawda zbudować dobry, solidny skład, ale żeby zatrudnić kolarzy gwarantujących zwycięstwa w największych wyścigach na świecie, potrzebne jest kilka razy więcej.
Amatorzy jeżdżą za darmo
Kolarstwo to nie tylko zawodowcy. To także, a raczej przede wszystkim amatorzy. Tu rzeczywistość nie jest już tak kolorowa. Mało który klub szkolący młodzież lub biorący udział w wyścigach kolarskich z kalendarza Polskiego Związku Kolarskiego ma roczny budżet przekraczający 100 tys. zł. Standardem jest raczej zrzutka na paliwo, szycie strojów u zaprzyjaźnionego producenta, a sprzęt finansowany jest tylko w podstawowym zakresie. Nagrody za wygrane także nie rzucają na kolana. Chociaż sporadycznie zdarzają się imprezy, w których do wzięcia jest ponad 1000 zł, to jednak regułą są dużo niższe kwoty, lub po prostu nagrody rzeczowe oferowane przez lokalnych sponsorów (często niemające nic wspólnego z kolarstwem).
Sytuacja większości polskich klubów nie zniechęca jednak pasjonatów. Liczba trenujących z roku na rok rośnie, a peleton polski jest wyraźnie większy niż jeszcze chociażby 10 lat temu. Szczególnie popularne są nieformalne zespoły, niezarejestrowane w Polskim Związku Kolarskim. Już teraz są ich w Polsce setki, a najlepsze tego typu ekipy mają własnych sponsorów, którzy finansują wszystkie koszty związane z udziałem w wyścigach. Taka lokalna reklama podobnie jak w przypadku najlepszych ekip świata może się bowiem opłacać. I to z pożytkiem dla wszystkich!
 
 

Udostępnij wpis:

Zapisz się na Newsletter

Bądź na bieżąco ze wszystkimi artykułami, tematami i wydarzeniami.

PROJEKT CHARYTATYWNY GLORIA VICTISspot_img
REKLAMAspot_img

Popularne

Podobne
Podobne

Uchodźcy na rynku pracy

Norwegia jest jednym z europejskich liderów, która rozwija różnorodne...

Będzie większy wybór mieszkań, ale ceny wzrosną – prognozy na II kwartał 2024

Zła informacja dla kupujących jest taka, że ceny mieszkań...

Dlaczego warto zatrudniać freelancerów?

Około 20% firm zarejestrowanych na miedzynarodowym portalu Freelancehunt.com zatrudnia...

Własna działalność lub kontrakt. Etat wychodzi z mody

Autorzy serwisu CVeasy.pl zbadali rynek pracy niezależnej w Polsce....