Otwarcie oczu kosztuje

Najbardziej oszczędni, ale niekoniecznie najbiedniejsi, budząc się codziennie, zdają sobie sprawę, że z domowej skarbonki systematycznie ubywa określona kwota. I czy to będzie poniedziałek, czy niedziela, kwota zawsze będzie ta sama lub nieco wyższa, gdy ktoś pozwoli sobie na szaleństwo niezaplanowanego wydatku, np. w aptece.
Przytoczone koszty życia codziennego wynikają z mojej obserwacji, którą prowadziłem wśród dłużników zgłaszających się do naszej redakcji. Kwota wyliczeń niewiele się różni od wyniku Głównego Urzędu Statystycznego, według którego w 2009 r. poziom przeciętnych nominalnych wydatków w gospodarstwie domowym na jedną osobę wyniósł ok. 957 zł. Różnica w strukturze obu sum jest jednak znaczna. W GUS-owskim badaniu finalny wynik rozłożył się na wiele grup społecznych: dzieci, dorosłych, pracujących, bezrobotnych, mieszkańców miast i rolników, a średni metraż wieloosobowego gospodarstwa domowego liczył ok. 70 m2 (średnia na jedną osobę wyniosła ok. 25 m2). Mój wywiad środowiskowy oparty jest wyłącznie na osobach dorosłych, mieszkających w kawalerkach nieprzekraczających 33 m2 – za wyjątkiem jednego małżeństwa, zajmującego 60-metrowe mieszkanie. W budżetach wybranych czytelników nie uwzględniłem wydatków na zdrowie, ubranie, edukację i wielu innych, jak to uczynił GUS. Oparłem się na czynszu wraz z energią elektryczną, niskim rachunku za telefon, chlebie z masłem, ewentualnie jakimś serkiem, oraz karcie miejskiej umożliwiającej poruszanie się po mieście, np. w celu poszukiwania pracy lub – jeżeli ktoś ma szczęście i już ją ma – dotarcia do niej.
Pod kreską
Kolejni dłużnicy, których postanowiliśmy wziąć pod skrzydła „Eurogospodarki” prowadzą jeszcze skromniejsze życie, które można określić jako funkcjonowanie na granicy egzystencji. Bo jak inaczej nazwać sytuację, kiedy rencista z zakazem pracy ma miesięczną rentę w wysokości 350 zł, a rencistka dostaje 170 zł miesięcznego zasiłku – jak to jest w przypadku małżeństwa Wojtka (56 l.) i Ireny (56 l.), którzy zgłosili się po pomoc do redakcyjnego Salonu Dłużnika. Miesięcznie powinni wydawać ok. 2 tys. zł na utrzymanie!
Do życia pod kreską zmusiła ich choroba. Wojtek 10 lat temu przeszedł operację usunięcia z głowy łagodnych nowotworów polipowatych, skutkiem zabiegu jest częściowy paraliż twarzy. Wieloletnia, kosztowna rehabilitacja pozwala mu wypowiadać się w sposób zrozumiały, ale po stwierdzonym zakazie pracy musiał pozostać w domu. Jego żona, kiedyś energiczna i przedsiębiorcza kobieta zarabiająca na cały dom, teraz choruje. Posłuszeństwa odmówiły jej nogi. Po domu porusza się o kulach. Oboje od kilku lat nie pracują, a ich domowy budżet jest na dużym minusie. Takie życie wymaga dodatkowego wsparcia publicznych placówek społecznych i charytatywnych. Po żywność chodzą do kościoła. Gdy i to nie wystarczy, muszą wspierać się drobnymi pożyczkami od sąsiadów.
Pierwsze długi
Pierwsze zobowiązania pojawiły się w ich życiu, kiedy zachorowali i przestali pracować. Zaczęło się od niepłacenia czynszu za mieszkanie, który wynosił wtedy ok. 560 zł. Ponieważ zajmują duży lokal (Wojtek mieszka tam od dzieciństwa), nie przysługuje im dodatek mieszkaniowy. Zobowiązanie wobec Zarządu Domów Komunalnych było na tyle duże, że oboje musieli skorzystać z usług Providenta. Irena przez ostatnie 10 lat walczyła jak lwica o kawałek grosza, żeby wystarczyło chociaż na zapłatę czynszu. Sprzedała wszystkie wartościowe rzeczy, łącznie ze ślubnymi obrączkami. Na kredyt w banku nie mogli liczyć, bo nie spełniali podstawowego warunku, jakim jest odpowiednia dochodowość.
W 2003 r. miasto wypowiedziało im umowę najmu i z tytułu bezumownego zajęcia lokalu zaczęło naliczać podwójny czynsz, który obecnie wynosi ok. 1300 zł miesięcznie. W tym roku kolejny raz dłużnicy stanęli na wysokości zadania i spłacili swoje zaległe czynsze, przez co miasto ponownie przegrało przed sądem sprawę o eksmisję, a sąd nakazał przywrócenie praw lokatorskich. Bezlitośni urzędnicy złożyli jednak apelację. Nie mogą pozwolić na to, aby bezradne małżeństwo wygrało z administracją państwową. Za każdym razem, tuż przed rozprawą, jakimś cudem Irena organizowała pieniądze i spłacała zadłużenie wraz z odsetkami. Jak nie trudno policzyć, chodzi o kwoty rzędu kilkunastu tysięcy zł rocznie, bo zaległości czynszowe spłacane były według stawek karnych.
Jak twierdzą, pomagają im dobrzy ludzie i znajomi. Nie mogą już jednak polegać na zewnętrznych źródłach utrzymania, bo nikt bez końca nie będzie im pożyczał. Chcieliby podjąć stałą pracę, żeby móc się utrzymać. Wstydzą się, kiedy – jako ludzie wykształceni – muszą prosić sąsiadów o 10 zł na kupno makaronu i chleba. Myślą też o zamianie mieszkania na mniejsze, co ograniczyłoby ich stałe miesięczne koszty. Ich marzeniem jest też uwolnienie się od zobowiązań wobec wieloletniego wierzyciela – Providenta – którego przyjazne pożyczki są bardzo kosztowne. Oboje mają już dość życia w ciągłym stresie, nasilającym się zwłaszcza podczas pukania komorników i windykatorów. Nigdy nie otwierają drzwi, wyczekują na ich odejście. Wpuszczają tylko osoby, które znają, a spotkanie z dzielnicowym (proszony o interwencję przez komornika, kiedy brak jest kontaktu z dłużnikiem) jest uprzedzone kontaktem telefonicznym i odbywa się zawsze na komendzie. Mieszkanie – jak mówią – jest ich świątynią, do której nikogo obcego nie wpuszczają. Na czatach zawsze stoi zaprzyjaźniona dozorczyni, która daje znać, jak klatka schodowa opustoszeje. Boją się bezprawnej eksmisji.
„Eurogospodarka” postanowiła zorganizować im pracę w domu, która pozwoli na godne utrzymanie, spłatę zobowiązań i być może zachowanie obecnego mieszkania, w którym wychował się Wojtek. Nasi prawnicy przygotowują pomoc prawną, która umożliwi dłużnikom rozwiązanie sporu lokalowego z gminą. Lokatorzy starają się o redukcję nadpłaconego – według nich – czynszu, ponieważ zgodnie z wyrokiem sądu (jeszcze nieprawomocnym) miasto powinno przywrócić im prawa lokatorskie. A to wiąże się z automatyczną obniżką naliczonego czynszu z chwilą ogłoszonego wyroku. Dopóki korzystny dla najemców wyrok się nie uprawomocni, czynsz jest o 100 proc. wyższy od normalnego. Obecnie naszych bohaterów stać jedynie na opłacenie energii (gaz jest odcięty) i część leków.
Podobnych przykładów, kiedy zadłużenie niekoniecznie kojarzy się z kredytami bankowymi, jest mnóstwo i śmiem twierdzić, że prawie każdy je miał, np. kiedy spóźnił się o kilka dni z terminowym uregulowaniem rachunku. Dłużnikami stajemy się wobec każdego, z kim nie rozliczyliśmy się w określonym terminie. Wtedy nasza należność staje się wymagalna. Wierzyciel upomina się o nią monitem, a gdy ten nie skutkuje, kieruje sprawę do sądu.
Długi dla wielu Polaków są tematem wstydliwym. Boimy się, że każdy, kto się o nich dowie, będzie patrzył na nas z pogardą. Zapominamy przy tym, że większość społeczeństwa ma dług, mniejszy lub większy, bo pożyczka od znajomych, czynsz za mieszkanie, opłaty za niezbędne w dzisiejszych czasach usługi (np. telefon komórkowy), kredyt konsumpcyjny, hipoteczny, samochodowy itp. to nic innego jak zobowiązanie. Musimy je spłacić w określonym czasie, a gdy tego nie uczynimy, możemy śmiało mówić o długu, który w świecie ekonomii określany jest jako niespełnione świadczenie.
ANDRZEJ SKUBISZEWSKI
źródło: Eurogospodarka nr 10/2010

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Udostępnij wpis:

Zapisz się na Newsletter

Bądź na bieżąco ze wszystkimi artykułami, tematami i wydarzeniami.

PROJEKT CHARYTATYWNY GLORIA VICTISspot_img
REKLAMAspot_img

Popularne

Podobne
Podobne

Wpływ konfliktu na ukraińskie płace

Od stycznia br. siła nabywcza ukraińskich pensji spadła średnio...

„Chcę wyjechać na wieś…”

Po raz kolejny zmalała liczba ludności kraju – tym...

Chiny wyprzedziły USA!

Jak stwierdzono w raporcie MFW, opublikowanym 7 października br.,...

Fundusz Senioralny

Pieniądze można dostać z Gdańskiego Funduszu Senioralnego przeznaczonego dla...